StoryEditor

Nasza zwyciężczyni – Regina Sobol

08.05.2018., 11:26h

– Do dziś nasze dzieci wspominają kartkę leżącą na stole, którą zastawały po przyjściu ze szkoły – zjedz obiad i przyjedź na pole – pisze pani Regina. Chociaż żadne nie zostało w gospodarstwie, ale to praca na roli wychowała nasze dzieci.

W ramach konkursu „100 lat mojego gospodarstwa”, zorganizowanego przez Polskie Wydawnictwo Rolnicze wraz z Instytutem Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk nadesłano do nas kilkadziesiąt prac z całej Polski, m.in. dzienniki, pamiętniki oraz filmy. Komisja, składająca się z przedstawicieli IRWiR PAN oraz redaktorów naczelnych czasopism wydawanych przez PWR ogłosiła wyniki konkursu.
Nagrodę główną od redakcji WiOM Warzywa i Owoce Miękkie otrzymuje pani Regina Sobol za pracę „Historia mojego gospodarstwa”.

Od Piotra Sobola
– Mieszkamy w zachodniej Wielkopolsce we wsi Wijewo. Nasze gospodarstwo kupił dziadek mojego męża, Piotr Sobol. Liczyło 6 ha ziemi piątej i szóstej klasy. Pieniądze na zakup gospodarstwa dziadek zarobił w Niemczech, gdzie często wyjeżdżali młodzi ludzie z naszych stron do pracy – zaczyna swoją historię nasza laureatka. 

– Po wybuchu drugiej wojny światowej nastały trudne czasy dla gospodarstwa i rodziny. Pierwsza na roboty przymusowe w okolice Żagania pojechała Gertruda. Krótko po tym Niemcy przyszli wysiedlić resztę rodziny. Ich domostwo zajęła Berta Fedder, przybyła z terenów nadbałtyckich. Ludzi stamtąd zwano baldokami. Dwaj synowie Berty służyli w wojsku niemieckim – snuje opowieść pani Regina. 

– Zbliżał się koniec wojny. W mroźny, styczniowy dzień 1945 roku Berta załadowała swój dobytek na wóz i wraz z innymi Niemcami ze wsi ruszyła na Zachód. W obce sobie strony, bo przecież pochodziła z krajów nadbałtyckich, gdzie już nie było powrotu. Czasami myślę, jakie były jej dalsze losy. Prosta kobieta, wyrwana ze swojej wsi, rzucona przez los do Wijewa, a potem w nieznane. Do dziś stoi u nas na strychu słomiany, okrągły kosz z drewnianą tabliczką i napisem – Berta Fedder.

Żona rolnika
Po wojnie cała rodzina w różnym czasie wróciła do domu. Radość była wielka. Szybko zabrano się do prac w gospodarstwie. Lata powojenne to czas wytężonej pracy, ale i spotkań rodzinnych, zawierania znajomości i ślubów. 

W oborze stało 6 krów do dojenia, cielęta i opasy. Rodzina wiodła skromne życie. Hodowano indyki, które sprzedawano przed świętami, by wspomóc domowy budżet. Starsze rodzeństwo pracowało razem z rodzicami w polu lub zajmowało się młodszym. Siostry, Regina i Leokadia, wspominają, że chyba nie raz nakarmiły młodszego brata, Marka, podkwaszonym mlekiem, ale wyrósł najwyżej z całego rodzeństwa. Ślub wzięliśmy w październiku 1981 r. Tak zostałam żoną rolnika. 

Sadziliśmy m.in. kilka hektarów ziemniaków. Część zbieraliśmy za kopaczką, a część wykopywał kombajn. Po wykopkach na jeden dzień była zamawiana z SKR-u kolumna parnikowa. Przebrane ziemniaki parowano i składowano w silosie, dorzucano do nich surowe dynie. Było na zimę do karmienia świń. 

Najpierw ogórki
W 1983 roku teść przepisał na nas gospodarstwo i przeszedł na emeryturę. Kilkanaście lat temu zaczęliśmy uprawiać ogórki na polu, aby zasilić domowy budżet. Wszyscy pracowali w polu, gdy była taka konieczność. Do dziś dzieci wspominają kartkę leżącą na stole, którą zastawały po przyjściu ze szkoły – zjedz obiad i przyjedź na pole. 

Z roku na rok uprawa rozszerzała się o inne warzywa. Przez pierwsze lata głównie szwagier zabierał nam te warzywa na giełdę w Zielonej Górze. Trochę sprzedawaliśmy w domu. Od jakiegoś czasu Marek rozwozi sam do hurtowni i miejscowych sklepów. Fasolę zabiera handlarz warzywami do Poznania. Jesienią szatkujemy kapustę i sprzedajemy na zamówienia. 

Pod uprawę warzyw przeznaczone są obecnie dwa hektary – tyle, ile sami potrafimy obrobić, bo dzieci są już dorosłe i pracują: Bartosz w hurtowni stali, Jakub jest inżynierem i pracuje we Wrocławiu, Martyna nauczycielką, a Marcin po licencjacie wyjechał do Anglii. I tak żadne nie będzie następcą w gospodarstwie. Niestety, nasze gospodarstwo nie jest nowoczesne na dzisiejsze czasy. Ciągnikami C-330 i C-360 pracujemy do dziś. Nie ma następcy, nie ma funduszy unijnych, a bez tego mowy nie ma, by kupić coś nowego. Dopłaty z Unii wykorzystujemy na zakup nawozów, środków ochrony roślin i materiału siewnego. 

Patrząc z perspektywy czasu, dziadek Piotr kupił to gospodarstwo, włożył w nie wiele pracy, podobnie jak jego następcy, a obecnie nie wiadomo, co z nim dalej będzie. Mnie brakują do emerytury cztery lata, a mężowi siedem. 

To tylko krótkie fragmenty obszernego opracowania przesłanego przez panią Reginę Sobol. Gratulujemy wygranej. Uroczystość zakończenia konkursu i wręczenia nagród zaplanowano na 7 czerwca w warszawskim Pałacu Staszica. 

22. listopad 2024 22:54