- Już jakiś czas temu Komisja Europejska zezwoliła na rozszerzenie dostępu do wspólnotowego rynku pracy dla cudzoziemców. Niemcy dostosowali swoje prawo do tych wytycznych. W związku z tym stali się atrakcyjnym kierunkiem emigracji zarobkowej dla obywateli Ukrainy - wyjaśnia nam Przemysław Królicki, radca prawny.
Ta sytuacja budzi wśród polskich sadowników uzasadnione obawy, że Ukraińcy, którzy do tej pory szukali zatrudnienia w Polsce, pojadą za Odrę. Według szacunków NBP w ciągu najbliższych czterech lat liczba Ukraińców pracujących w Polsce może się zmniejszyć nawet o 25 proc.
- Dziś trudno dokładnie przewidzieć, ile obywateli Ukrainy wybierze pracę w Niemczech. To oczywiście będzie zależało od warunków finansowych. Jeżeli polscy rolnicy będą w stanie zapłacić normalne, konkurencyjne stawki, to Ukraińcy wybiorą nasz kraj. Przede wszystkim dlatego, że mają bliżej, bariera językowa jest mniejsza, mniejsze są też wymagania co do jakości pracy w Polsce. Natomiast jeśli Niemcy zaproponują im dużo wyższe stawki, nie mamy się co łudzić, pojadą za Odrę – mówi w rozmowie z nami poseł Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.
Kto zbierze nasze owoce?
W okolicach Czerwińska nad Wisłą, największego zagłębia truskawkowego w Polsce, sadownicy nerwowo zerkają na telefon. Zazwyczaj o tej porze roku już pojawiały się pierwsze zapytania o pracę od cudzoziemców. Ale tym razem jest inaczej.
- Boimy się, o to, co będzie w maju, czerwcu. Jeśli Ukraińców przyjedzie mniej, kto zbierze nasze owoce? Tu każdy ma truskawki, więc potrzeba niesamowitej siły roboczej, by je zerwać. Pewnie trzeba będzie więcej zapłacić im za pracę. Ale jeśli owoce w skupie będą tanie, to nie będę miał z czego podnieść stawki. A opłacalność mojej produkcji spada. Dziś muszę zebrać owoce z pięciu hektarów, by uzyskać taki sam dochód jaki sześć lat temu uzyskiwałem z trzech hektarów - żali się nam pan Andrzej, producent truskawki z okolic Czerwińska.
Już w zeszłym roku za pielenie producenci truskawki płacili nawet 15 zł za godzinę. Z kolei za łubiankę zerwanych owoców Ukraińcy żądali 1,50 zł. Do tego trzeba im było zapewnić pełne wyżywienie i mieszkanie.
- Mniej zarobimy, ale pewnie zapłacimy im te wyższe stawki. No bo w przeciwnym wypadku owoce zgniją na krzakach. Sami tego nie zbierzemy. Gospodaruję tylko z żoną i synem, a mamy 5 ha truskawki. A to oznacza, że w sezonie muszę mieć nawet 20 osób do pracy – wylicza pan Jacek spod Płońska.
Ułatwić procedury zatrudniania
Jedynym ratunkiem na powstrzymanie odpływu Ukraińców do Niemiec jest uproszczenie procedury zatrudniania w naszym kraju. Obecnie jest ona dość czasochłonna. Najpierw należy złożyć do urzędu wniosek o pozwolenie na pracę sezonową. Uzyskane zaświadczenie trzeba wysyłać do przyszłego pracownika z Ukrainy. Na tej podstawie występuje on o wizę. A po przyjeździe do Polski musi starać się jeszcze o zgodę na pracę w konkretnym gospodarstwie.
-Takie dwuetapowe uzyskiwanie pozwolenia na pracę wydłuża procedurę i zniechęca potencjalnych pracowników – komentuje Maliszewski. I dodaje, że skala problemu może się nasilić, jeśli Niemcy stworzą jeszcze atrakcyjniejsze warunki pracy i ułatwią uzyskiwanie pozwoleń.
Kto zapełni lukę?
Związek Sadowników RP uważa, że Polska powinna pilnie podjąć działania, by zachęcić innych obcokrajowców do pracy. Dlatego wystąpił do premiera Mateusza Morawieckiego oraz ministrów rolnictwa i rodziny o wprowadzenie ułatwień w uzyskiwaniu pracy dla Azjatów, np. Hindusów, Wietnamczyków czy Nepalczyków.
- Gdyby oni mieli takie same uprawnienia jak obywatele Ukrainy, którym polska ustawa o promocji zatrudnienia gwarantuje uproszczenia, wówczas przybyłoby rąk do pracy – wyjaśnia Maliszewski.
Zresztą, jak pokazują statystyki, obywatele azjatyccy chcą pracować w Polsce. Świadczy o tym prawie 20-procentowy wzrost pozwoleń na zatrudnienie. W 2019 roku przyznano ich najwięcej Nepalczykom (9,2 tys.), Hindusom (8 tys.) i Gruzinom (7,4 tys.). Może to jest odpowiedź na ukraiński exodus?
jr
Fot. Wójcik