U inż. Bartłomieja Grześkiewicza z Goławina (gm. Czerwińsk nad Wisłą) już pojawiają się pierwsze truskawki. Ale w tym roku nie jest to powód do radości, bo wszystko wskazuje na to, że część z nich zostanie na krzaku.
- Mam w tej chwili 9 osób. W sezonie potrzebuję 30. Te wcześniejsze odmiany jeszcze jakoś zbierzemy, bo nie jest ich dużo. Ale te późniejsze? Jeśli Ukraińcy nie przyjadą, leżymy – wyjaśnia w rozmowie z nami Bartłomiej Grześkiewicz.
W podobnej sytuacji jest większość plantatorów truskawek. Problem będą mieć także producenci innych owoców czy warzyw. Również w pozostałych gospodarstwach zabraknie rąk do pracy.
- Uprawiamy m.in. kukurydzę, rzepak, zboża i ziemniaki. Zawsze do zbioru zatrudnialiśmy Ukraińców. Teraz martwimy się, że będzie to niemożliwe. Mamy nadzieję, że tę lukę zastąpią Polacy, ale jesteśmy pełni obaw, czy osoby nieprzyzwyczajone do pracy w polu dadzą radę – mówi w rozmowie z nami rolniczka z Pomorza.
Wyścig z czasem
Plantatorzy ratują się, jak mogą. Przede wszystkim próbują opóźnić zbiór, bo liczą na to, że jednak pracownicy sezonowi się pojawią.
- Poodkrywałem co się dało, żeby opóźnić dojrzewanie owoców. Też pogoda nam sprzyja, bo nie ma wysokich temperatur, więc ta wegetacja hamuje. Może w ciągu najbliższych dni rząd jednak coś zrobi i ułatwi pracownikom sezonowym przekraczanie granicy i pracę podczas kwarantanny – ma nadzieję Grześkiewicz.
Rzeczywiście, pod koniec ubiegłego tygodnia rządowy zespół zarządzania kryzysowego na wniosek ministra rolnictwa przyjął rozwiązania, które ułatwią przyjazd do Polski pracowników sezonowych. Takie osoby będą mogły wykonywać pracę podczas kwarantanny. Ale czy np. wzorem Węgier będą mogły przekraczać zbiorowo granicę? Lub czy będą uruchomione loty czarterowe z Ukrainy z takim pracownikami? Tego na razie nie wiadomo. Pełen obaw o wpuszczanie Ukraińców jest minister zdrowia Łukasz Szumowski. W jego ocenie może to spowodować dalsze rozprzestrzenianie się koronawirusa. Więc na przyjazd wystarczającej liczby osób nie ma co liczyć.
Dlatego część plantatorów podjęła kroki, by do pracy zatrudnić Polaków, którzy w wyniku epidemii stracili pracę. Takie zajęcie może być dobrą alternatywą. I dobrze płatną. W ubiegłym roku plantatorzy płacili 1,5 zł za łubiankę, więc dniówka wychodziła w granicach 300-350 zł. W tym roku stawki pewnie będą wyższe.
- Ludzie rwali po 240, 260 łubianek. Rekordzistami byli małżonkowie z Ukrainy, którzy dziennie zbierali łącznie 640 łubianek. Dla nich to sporo pieniędzy. Ale w tym roku to pracownicy np. Polacy chcą dyktować stawki, bo wiedzą, że sadownicy są w kropce. Już doszły mnie słuchy, że za godzinę pielenia truskawki życzą sobie 15,50 – 17 zł. To za łubiankę krzykną pewnie 3 zł - mówi Krzysztof Koniec, plantator z Woli Krysk w gm. Naruszewo.
Najlepsza praca na świecie
Do zbioru owoców zachęcają także stowarzyszenia i organizacje plantatorów. Przekonują, że to najlepsza praca na świecie.
- Mamy dobrą ofertę. Realną pracę, w momencie, kiedy wiele osób ją straciło. Pracę w warunkach, które dziś są bardzo atrakcyjne. Praca na akord, na powietrzu, w dużej odległości od współpracowników. To oferta, która nie jest dostępna w innych sektorach – mówi Witold Boguta, Prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.
- Jesteśmy bardzo otwarci, zapraszamy. Dla nas to największa troska, by zebrać owoce. Truskawki, a po nich kolejne owoce jagodowe, muszą być zebrane ręcznie – dodaje dr Janusz Andziak, Prezes Stowarzyszenia Plantatorów Truskawek.
Pracuj u rolnika
W sieci na popularnych portalach ogłoszeniowych pojawia się mnóstwo ofert od plantatorów poszukujących pracowników do rwania truskawek. Powstał nawet, dedykowany specjalnie dla rolników, portal www.pracujurolnika.pl. Strona działa od 6 maja, na razie jest kilkadziesiąt ofert pracy. Ale właściciel już planuje dalszą rozbudowę witryny i baz danych.
- Chcemy, żeby szukający pracy mogli sprawniej przeszukiwać ogłoszenia. Dlatego stworzymy możliwość filtrowania ogłoszenia według powiatu, stawki, wyżywienia itd. – wyjaśnia w rozmowie z nami Paweł Zaraś.
Czy znajdą się chętni?
W namawianie Polaków, którzy stracili zatrudnienie, do podjęcia prac w gospodarstwie ma się włączyć także ministerstwo rolnictwa. Akcja ma ruszyć za kilka dni.
- To dobry pomysł. Tylko czy będą chętni do tak trudnej pracy? Wstawanie bladym świtem, rwanie w upał i w niewygodnej pozycji może skutecznie odstraszyć – zaznacza Grześkiewicz.
Plantatorzy martwią się więc o to, że pracownicy zwyczajnie nie wytrzymają takich warunków i po kilku dniach sami zrezygnują ze zbierania.
- Miastowym trudno będzie się odnaleźć na polu. Bo tu potrzeba siły i wytrwałości. W fabryce pod chmurką nie ma ani dachu ani klimatyzacji, a na polu trzeba spędzić te 12-14 godzin, żeby zarobić. Miałem kiedyś takich pracowników, którzy wcześniej byli zatrudnieni przy sortowaniu sałaty na taśmie. Uciekli ode mnie po dwóch dniach, nie dali rady – mówi nam pan Kazimierz z pow. płońskiego.
Przeprowadziliśmy małą sondę wśród ogłoszeniodawców, czy już znaleźli chętnych do pracy. Póki co efekty są mizerne.
- Dzwonią ludzie, a i owszem. Ale albo chcą zbierać trzy dni w tygodniu, albo żądają wysokich stawek, albo nie pasują im warunki zakwaterowania – mówi nam jeden z plantatorów, który ogłoszenie o poszukiwaniu pracownika zamieścił na olx. Nasz rozmówca ma jednak nadzieję, że za dwa, trzy tygodnie, kiedy zbiór zacznie się na dobre, będzie więcej sensownych zgłoszeń.
Może rzeczywiście potrzeba jeszcze trochę czasu, by Polacy jednak zakasali rękawy i ruszyli w pole. Taki scenariusz ziścił się właśnie we Włoszech, gdzie do pracy sezonowej zgłosiło się ponad 20 tysięcy osób. Część z nich to byli pracownicy lokali gastronomicznych czy sklepów, zamkniętych z powodu koronawirusa.
Gminy też ruszają na ratunek
Plantatorom pomagają także władze gmin. Burmistrz Czerwińska nad Wisłą Marcin Gortat opublikował wykaz firm chcących współpracować w zakresie zatrudnienia pracowników do zbioru owoców. Z kolei wójt gminy Załuski Kamil Koprowski rozesłał do gmin we wschodniej Polsce informacje o pracy. Są już pierwsze zgłoszenia. Trzymamy kciuki, żeby było ich jak najwięcej! I żeby truskawki trafiły na stoły konsumentów, a nie zgniły na krzaku.
ksz, fot. flickr.com