StoryEditor

„Błagamy o jakąkolwiek pomoc”. COVID postawił producentów warzyw pod ścianą

25.01.2021., 00:00h

Producenci warzyw, zwłaszcza cebuli czy ziemniaków są zrozpaczeni. Zamknięcie hoteli i gastronomi sprawiło, że dziś nie mają gdzie sprzedać swoich produktów. – Stoję przez całą noc na giełdzie i shandluję zaledwie kilka worków cebuli. To tragedia, płakać się chce, a rząd udaje, że nie widzi naszej agonii – mówi jeden z wielkopolskich rolników. I błaga o jakąkolwiek pomoc. Protesty AgroUnii w tej sprawie na razie nie przynoszą rezultatów, a resort rolnictwa organizację pomocy dla warzywników próbuje zrzucić na grupy producentów.

Pandemia koronawirusa zamknęła branżę HoReCa. Tym samym zapotrzebowanie ze strony tego sektora na warzywa spadło do zera. Na rynku powstała więc nadpodaż tych produktów, co spowodowało drastyczny spadek ich cen. Dziś za ziemniaki rolnik dostaje zaledwie 20 gr, a za cebulę luzem maksymalnie 30 gr. Pakowana jest trochę droższa - po 60 gr.

- To są stawki, które nie pokrywają nawet wszystkich kosztów produkcji, nie mówiąc już o jakimkolwiek zarobku. Cierpią najbardziej producenci cebuli i ziemniaków, ale też buraczka ćwikłowego, pasternaku i marchwi, bo ceny drastycznie zjechały w dół. Rząd lekką ręką rozdał miliardy przedsiębiorcom, a rolników jak zwykle pominął – mówi w rozmowie z nami Filip Pawlik, działacz AgroUnii i producent warzyw z okolic Środy Wielkopolskiej. 

Z kolei Wiesław Pietrzak ze Sławna (woj. wielkopolskie) podkreśla, że mimo tak niskich cen, nie ma chętnych na jego cebulę. 

- Gastronomia stoi, to nie ma komu sprzedać. Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze rok temu co noc sprzedawałem po 6 ton cebuli na Giełdzie Poznań Franowo. A dziś udaje mi się shandlować trzy, cztery worki. Sytuacja jest tak tragiczna, że nawet nie wracamy dostawczakiem z giełdy do domu, tylko tam go zostawiamy, bo nie ma sensu tej cebuli wozić w tę i z powrotem, skoro sprzedanie towaru z samochodu zajmuje aż kilka dni. Zazwyczaj sprzedawaliśmy worki 15 kg, ale w tej sytuacji usiłujemy sprzedać nawet jednokilogramowe. Niestety, bez większych rezultatów – wyjaśnia gospodarz.

Trudna sytuacja jest też na innych giełdach owocowo-warzywnych w Polsce. Chociażby we Wrocławiu, gdzie rolnicy nie mogą sprzedać trzech ton ziemniaków przez tydzień. 

- Siedzę na samochodzie, marznę całą noc i znajduję kupców raptem na 10 worków! To jest absolutna katastrofa. Nic, tylko w łeb sobie palnąć! Zamknięte hotele czy restauracje dostają pomoc. A mi za zamknięte rynki zbytu nie przysługuje nic! To jest bardzo niesprawiedliwie. Morawiecki nami pomiata, ale nie możemy się na to godzić. Będziemy strajkować, będziemy życie uprzykrzać, aż ktoś w końcu wyciągnie do nas pomocną rękę – mówił nam pan Andrzej, który na wrocławskim Piaście od lat handluje cebulą i ziemniakami.


„Błagamy o jakąkolwiek pomoc!”

Taki dramat, jak u pana Wiesława czy pana Andrzeja, rozgrywa się obecnie w większości gospodarstw warzywniczych w Polsce. Otrzymujemy od rolników wiele sygnałów, że nie mogą znaleźć kupców na swoje warzywa. A najbardziej boli to, że inne branże otrzymały pomoc, a ich rząd pominął. 

- Mam zaległe raty kredytów do spłacenia, ale skąd wziąć na nie pieniądze? Inne firmy dostały nawet po kilkaset tysięcy złotych, a ja, choć też jestem na vacie, nic! Nawet złotówki! Domagamy się więc równego traktowania i takiego wsparcia, jak inne branże! Chcemy spłaty naszych rat kredytowych. Błagamy o jakąkolwiek pomoc – mówi nam pan Wiesław, który w magazynie ma jeszcze trzy tysiące ton cebuli.

Rację przyznaje mu także pan Damian z Dolnego Śląska, który zainwestował w nowoczesną obieralnię do ziemniaków, ale z racji pandemii przerobił niewiele towaru.

- Do tego interesu musiałem dołożyć. Na szczęście żyję także z innych upraw, które w tym roku w miarę
pozwoliły zarobić, więc jestem w lepszej sytuacji niż producenci ziemniaków czy cebuli, ale w pełni popieram ich żądania dotyczące rekompensat. Tu chodzi o sprawiedliwość – inni dostali, poszkodowani warzywnicy niech też dostaną – mówi w rozmowie z nami pan Damian. 

Protesty przybiorą na sile

Apele o pomoc dla warzywników kierowali do premiera Mateusza Morawieckiego także działacze AgroUnii. Jak na razie, bez żadnego skutku.

- Michał Kołodziejczak, lider AgroUnii złożył w ostatnim czasie trzy pisma do szefa rządu z żądaniem pomocy. I nic, zero odzewu. Dlatego organizujemy protesty – jeden z nich odbył się w minionym tygodniu w Strykowie, gdzie zablokowaliśmy autostradę. I zapewniam, że tych strajków będzie więcej. Skoro rząd olewa rolników, musimy sami ostro upomnieć się o swoje. Inne branże dostały pomoc. Czemu nas pominięto? Przecież przez pandemię sprzedaż warzyw stanęła, więc to wsparcie nam się po prostu należy. Wiem, że pieniądze otrzymały m.in. firmy pośredniczące w obrocie warzywami, choć ich sytuacja wcale nie była taka zła, jak nasza. Ale z rolnikiem nikt się nie liczy – wyjaśnił nam Pawlik. 

O problemie wie też samorząd rolniczy. Jak przyznał w rozmowie z nami Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych, występował już w tej kwestii do resortu rolnictwa. I choć minister odpowiedział, że warzywnikom pomoc się nie należy, Szmulewicz zapewnia, że będzie naciskał dalej na przyznanie rekompensat dla tej branży. Podobnego zdania jest także wiceprzewodniczący sejmowej komisji rolnictwa Jarosław Sachajko. W minionym tygodniu na antenie jednej z rozgłośni radiowych zwrócił uwagę, że polski rząd nie udzielił odpowiedniego wsparcia producentom rolnym, którzy utracili rynki zbytu na skutek zamknięcia stacjonarnej gastronomii.

- Każdy rolnik, który poniósł straty na skutek pandemii powinien otrzymać rekompensatę – ocenił.

Ministerstwo zasłania się grupami producentów

W ubiegłym tygodniu zapytaliśmy też ministerstwo rolnictwa, czy przewiduje uruchomienie pomocy dla producentów warzyw. Nie doczekaliśmy się jeszcze oficjalnego stanowiska resortu w tej sprawie, ale z odpowiedzi na poselską interpelację, jakiej 12 stycznia udzielił minister rolnictwa Grzegorz Puda wynika, że warzywnicy nie mają co liczyć na rządowe wsparcie.

- Na rynku owoców i warzyw nie przewidziano mechanizmów czy działań o charakterze interwencji rynkowej umożliwiających przyznanie wsparcia finansowego producentom indywidualnym, którzy ponieśli straty w związku z COVID-19. (…) Minister rolnictwa ma ograniczone możliwości podejmowania działań o charakterze interwencyjnym na rynku owoców i warzyw – wyjaśnia Puda i zwraca uwagę, że takie działania, finansowane przez UE, mogą przeprowadzić organizacje producentów owoców i warzyw. Wymienił tu m.in. ograniczanie podaży i wycofanie produktów z rynku. 

Ale jeśli chodzi o ziemniaka, taka pomoc nie może być uruchomiona, gdyż ziemniak nie jest objęty wspólną organizacją rynków produktów rolnych, więc żadne unijne wsparcie mu nie przysługuje. 

Poza tym w Polsce uznanych grup, które zrzeszają producentów warzyw jest tak niewiele, że uruchomienie programów operacyjnych, z których na wycofanie można przeznaczyć jedynie kilka procent produktu sprzedanego przez organizację, nie obniży istotnie podaży. Resort rolnictwa to wie, ale i tak usiłuje przerzucić ciężar zorganizowania wsparcia na grupy.

- Wycofanie produktu z rynku to mechanizm, który w tej sytuacji niewiele zmieni, biorąc pod uwagę stopień zorganizowania producentów warzyw w Polsce. Gdyby był on na poziomie chociażby 60 proc., albo tak jak w innych krajach unijnych np. we Francji czy we Włoszech – gdzie sięga 90 czy 100 proc., to wtedy moglibyśmy uruchomić programy i przeznaczyć pieniądze na wycofanie dużych partii towaru. A w obecnych realiach nie ma to sensu – wyjaśnia w rozmowie z nami Witold Boguta, Prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.

Markety tuczą się kosztem rolnika

Przy okazji, warto tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt, który pogłębia tragiczną sytuację rolników. Chodzi o bandyckie wręcz marże sieci handlowych. W przypadku warzyw dochodzą nawet do 1000 proc.! Rolnik oddaje cebulę do sklepów po 40-50 gr, a konsument kupuje ją po 4-5 zł! Podobnie jest z ziemniakami czy innymi warzywami. O tym absurdzie mówi się od lat, ale żaden urząd nie ukrócił tego procederu. 

Mało tego, w dobie rolniczych problemów ze sprzedażą cebuli na sklepowych półkach wielu sieci możemy spotkać to warzywo importowane z Włoch czy Niemiec. Więc wsparcie polskiego rolnictwa w tym zakresie de facto nie istnieje. Rolnik nadal pozostaje najsłabszym ogniwem łańcucha żywnościowego. Powinien dostawać dużo więcej za swoje produkty, ale resort rolnictwa albo nie ma pomysłu jak to zrobić, albo nie chce iść na wojnę z sieciami handlowymi. 

Niestety, w obecnej sytuacji i przy takiej polityce rządzących jedynym wyjściem dla producentów warzyw są już chyba tylko protesty...

Kamila Szałaj, fot. Wiesław Pietrzak
22. listopad 2024 02:52